Tour de Pologne dla tych solo, bez grupy zawodowej
Bardzo lubię TdP. Myślę, że większość pasjonatów kolarstwa ma sentyment do naszego narodowego Touru i po prostu fajnie znaleźć się na jego trasie. Wyścig dla amatorów ma tą samą oprawę, którą oglądamy śledząc kolarzy zawodowych w TV, tą samą trasę etapu i licznych kibiców.
Do tej rywalizacji byłem bardzo dobrze przygotowany. Na dwa dni przed udało mi się nawet zrobić KOMa na podjeździe Gliczarów – najstromsze 650 m (https://www.strava.com/segments/7758246?filter=club&club_id=14342 ), co umocniło mnie w przekonaniu, że w niedzielę będzie dobrze. Co ciekawe medale były dołączone do pakietu startowego, więc presji nie było ;)
To co się stało później trudno opisać. Jestem przyzwyczajony do startów w różnych warunkach - niestraszne mi upały w jakich odbywają się wielogodzinne maratony, również radzę sobie z przełajami zimą przy ekstremalnie niskich temperaturach. Jednak niedzielna ulewa zaskoczyła wszystkich. Powiedzenie lało jak z cebra nabrało innego znaczenia. Nieprzemijające strugi solidnego deszczu i zimno.
Ubrałem ciepłe ciuchy, rękawice, ochraniacze. Niestety od razu po wyjściu z auta wszystko mokre. Stojąc na starcie wyżymałem rękawice, aby w ogóle poczuć kierownicę. Rozgrzewki w ogóle nie wykonałem. Wszyscy jeszcze przed wyścigiem, ustawieni w sektorach, zdążyli się totalnie wyziębić. Z Bukowiny ruszyliśmy zjazdem na start ostry do Poronina jadąc za autem pilota 20km/h … miejscami woda dosłownie po ośki. Już wtedy dostałem pierwszych drgawek.
Potwornie mocne tempo rozkręcił na podjeździe pod Ząb późniejszy zwycięzca Sebastian Druszkiewicz. Pod koniec podjazdu odpuściłem. Waty niskie, nogi puste z zimna, przed szczytem puściłem koło. Na górze mgła, a raczej chmura, w której widoczność spadała praktycznie do zera. Dołączyło do mnie dwóch zawodników, w tym kolega z Veloart Team, z którym we dwójkę, wspierając się kontynuowaliśmy wyścig. Strumyki płynące przez drogę wraz z kamieniami, błotem i rześkim nurtem nakazywały większą rozwagę niż podczas treningów. Gliczarów wjechałem szybko. Według Strava był to jeden z najlepszych czasów tego dnia, takie małe pocieszenie :)
Do mety dotarłem trzeci ze swojego sektora nie znając finalnego czasu netto. Byłem nieprzytomny z zimna, przez długi czas miałem takie drgawki, że po raz pierwszy myślałem, że skończę w karetce. O tym, że byłem 8 Open dowiedziałem się dopiero później. To świetny wynik zważywszy na warunki na trasie. Potwierdzeniem tego jak było ciężko jest odwołany etap prosów, którzy mieli startować zaraz po nas.
Wyjazd zaliczam do bardzo udanych. Dwa bardzo wymagające starty. Dwa tygodnie w górach z Gosią i znajomymi, przetrenowane solidnie, co wierzę, że zaprocentuje w drugiej połowie sezonu.
Przede mną imprezy organizowane przez LangTeam, czyli Skandia Maraton oraz Colnago LangTeam Race, oba w Krokowej.
Fot: BikeLIFE
Gosia Bogdziewicz