UCI 2018 Masters Mountain Bike World Championships – La Massana Andorra
Tak ważny start jak ten w Andorze nie może pozostać bez wpisu, jednocześnie mam nadzieję, że będzie okazją do wznowienia regularnych relacji :)
Jak ważne było to dla mnie wydarzenie niech świadczy fakt, że zrezygnowałem z Tatra Road Race, które od lat gości w moim kalendarzu jako jeden z głównych punktów sezonu. Startuje tam już od pierwszej edycji, rok temu zajmując 3 miejsce Open. Również z powodu Andory obrona koszulki Mistrza Polski MTB XC została zawieszona. Co prawda wziąłem udział w Mistrzostwach, do połowy wyścigu w czołówce, ale całości startu nie ukończyłem. Ale o tym nieco później.
Planowanie i logistyka
Nasz Team w składzie moja żona Gosia, Łukasz i Szymon zaplanował wszystko perfekcyjnie. Każda z osób była za coś odpowiedzialna i wywiązała się ze swoich zadań wybornie. Bilety lotnicze, noclegi, auto na miejscu, gotowanie, startowe, licencje, sprzęt i obsługa techniczna. Taki wyjazd wymagał naprawdę sporych umiejętności organizacyjnych biorąc pod uwagę gorący okres roku w jakim jesteśmy mając jednocześnie sporo innych spraw na głowie. Dziś mogę powiedzieć, że byliśmy doskonale zgrani.
Podróż nie należała do krótkich. Autami do Warszawy, następnie lot Warszawa – Barcelona, gdzie wynajęliśmy busa ruszając w dalszą drogę około 200 km do Andory. Końcówka górskimi krętymi drogami co mocno dłużyło dojazd na miejsce. Ostatecznie wyruszając z Gdańska o 10 do celu dotarliśmy około 1 w nocy. Tam czekał na nas nocleg w przepięknej willi w małej górskiej miejscowości Ordino. Wszędzie dookoła górskie pasma, dochodzące do 3 tyś m, dodatkowo ośnieżone. Kolejki górskie i gondole nad naszymi głowami. Co drugi sklep to wielki salon rowerowy. Miejscowości pełne kolarzy, szczególnie widoczni Ci z DH chodzący w luźnych ciuchach cali w błocie prosto z tras. Generalnie można powiedzieć, że miejsce to jest niejako stolicą kolarstwa MTB, DH i Enduro. Cała tutejsza infrastruktura jest przygotowana pod rowery, wszystko, dosłownie wszystko co można sobie wymarzyć podczas pobytu kolarza.
Jak ważne było to dla mnie wydarzenie niech świadczy fakt, że zrezygnowałem z Tatra Road Race, które od lat gości w moim kalendarzu jako jeden z głównych punktów sezonu. Startuje tam już od pierwszej edycji, rok temu zajmując 3 miejsce Open. Również z powodu Andory obrona koszulki Mistrza Polski MTB XC została zawieszona. Co prawda wziąłem udział w Mistrzostwach, do połowy wyścigu w czołówce, ale całości startu nie ukończyłem. Ale o tym nieco później.
Planowanie i logistyka
Nasz Team w składzie moja żona Gosia, Łukasz i Szymon zaplanował wszystko perfekcyjnie. Każda z osób była za coś odpowiedzialna i wywiązała się ze swoich zadań wybornie. Bilety lotnicze, noclegi, auto na miejscu, gotowanie, startowe, licencje, sprzęt i obsługa techniczna. Taki wyjazd wymagał naprawdę sporych umiejętności organizacyjnych biorąc pod uwagę gorący okres roku w jakim jesteśmy mając jednocześnie sporo innych spraw na głowie. Dziś mogę powiedzieć, że byliśmy doskonale zgrani.
Podróż nie należała do krótkich. Autami do Warszawy, następnie lot Warszawa – Barcelona, gdzie wynajęliśmy busa ruszając w dalszą drogę około 200 km do Andory. Końcówka górskimi krętymi drogami co mocno dłużyło dojazd na miejsce. Ostatecznie wyruszając z Gdańska o 10 do celu dotarliśmy około 1 w nocy. Tam czekał na nas nocleg w przepięknej willi w małej górskiej miejscowości Ordino. Wszędzie dookoła górskie pasma, dochodzące do 3 tyś m, dodatkowo ośnieżone. Kolejki górskie i gondole nad naszymi głowami. Co drugi sklep to wielki salon rowerowy. Miejscowości pełne kolarzy, szczególnie widoczni Ci z DH chodzący w luźnych ciuchach cali w błocie prosto z tras. Generalnie można powiedzieć, że miejsce to jest niejako stolicą kolarstwa MTB, DH i Enduro. Cała tutejsza infrastruktura jest przygotowana pod rowery, wszystko, dosłownie wszystko co można sobie wymarzyć podczas pobytu kolarza.
Niedziela, czyli Puchar Świata UCI !
Tego dnia mogliśmy dłużej pospać i nabrać sił przed wielkim świętem jakim był rozgrywany w tym czasie UCI World Cup
Rano udaliśmy się do biura zawodów odebrać numery, pakiety, opaski na wjazd kolejką górską na trasę. Tak, tak! Trasa mieściła się na wysokości 1950m n.p.m. Drogi na czas Pucharu Świata zostały zamknięte, a dojazd do miasteczka startowego był możliwy wyłącznie gondolą. Kilkaset metrów podróży w pionie, widoki zapierające dech - bajka!
Przy odbiorze pakietów mały zgrzyt. Wymagane jest dodatkowe potwierdzenie naszej narodowej federacji o tym, że mamy zgodę i dodatkowe ubezpieczenie na Andorę. Szczęśliwie, nieco na wszelki wypadek przed samym wyjazdem zorganizowałem własne ubezpieczenie dla całej naszej trójki i w tym momencie tylko to nas uratowało. Andora nie jest członkiem UE, być może stąd takie przepisy. Przy okazji o tym, że Andora działa całkiem odrębnie dowiedzieliśmy się dobitnie, gdy dosłownie na kilka minut po przekroczeniu granicy prowadząc auto z nawigacją w telefonie, dostałem wiadomość od operatora, że mój limit 200zł na transmisję danych został wykorzystany i dalszy transfer zostaje zablokowany.
Około południa udaliśmy się na górę obejrzeć Puchar Świata. NIESAMOWITE widowisko. Ogromna impreza, tłumy kibiców i wyjątkowa atmosfera. Żaden Red Bull TV tego nie odda. Poczuć na wyciągnięcie ręki emocje najlepszych kolarzy świata. Kobiety walczą w potwornym upale, aż strach pomyśleć co będzie około 15-tej, gdy na trasę ruszy elita mężczyzn! Świetny wyścig zawodniczek teamu KROSS, Jolanta przegrywa tylko z Gunn Ritą, którą znam jeszcze z czasów SKODA GP MTB kiedy to często przyjeżdżała do Polski na nasze wyścigi. Maja plasuje się na super 5 miejscu. Emocje rosną jeszcze bardziej, gdy zbliża się czas elity męskiej. Mam ciarki. Tu mogę się pochwalić, bo znam te wrażenia od strony zawodnika, miałem zaszczyt startować w Pucharach Świata Elity.
Elita ruszyła. Jeden wielki tuman kurzu, pełna prędkość od pierwszych metrów! Ogrom kibiców, hałas, zawodnicy i niewiarygodna rywalizacja. Wrażeń jest tak dużo, poziom trudności tak wysoki, że zaczynamy stresować się jutrzejszym startem naszego wydarzenia. W pewnym momencie jednak musimy wracać, gdyż na 18 zaplanowano nasz oficjalny trening.
O trasie wiedzieliśmy wszystko, mieliśmy ją zjechaną, obejrzaną w necie w całości. Pokusiłem się nawet o dokładną analizę na jakich watach trzeba pojechać - metr po metrze. Wiedziałem, że na tej wysokości moce generuje się mniejsze niż w „normalnym” terenie, ale nie przewidziałem, że w realu różnica będzie jeszcze większa. Upał i unoszący się kurz dodatkowo utrudniały oddychanie. Już od początku wszyscy poczuliśmy jak istotna jest aklimatyzacja. Szczególnie było to odczuwalne na słynnym podjeździe pod wyciąg, w połowie rundy. Naprawdę miałem wrażenie jakbym tonął, dusiłem się. Ale wszyscy inni mieli te same warunki :)
Runda niesamowicie ciężka kondycyjnie, nawet nie tak bardzo techniczna porównując do innych tras Pucharu Świata. Dosłownie jeden, dwa dropy. Natomiast bardzo strome zjazdy, najeżone ogromną ilością korzeni i kamieni, to samo kilka podjazdów z zakręcającymi serpentynami. Takich tras w Polsce nie ma, a wiem co mówię. Treningowo zrobiłem cztery rundy, chłopaki trzy. Na trasie wielu zawodników w formie po której widać, że nie ma tu nikogo kto przyjechałby na wycieczkę. Totalnie PRO Mastersów!
Wróciliśmy do siebie w bardzo dobrych nastrojach! Przepyszną kolację przygotował tradycyjnie Łukasz, a Szymon odpalił na RedBull wyścig, któremu kibicowaliśmy kilka godzin wcześniej. I nagle nastrój prysł jak bańka … :) To co zobaczyliśmy, z jakimi prędkościami, na jakich przełożeniach chłopaki jechali po „naszej” trasie, to był dla nas szok. Szczęki opadły i nie podniosły się do dziś, nie żartuje. To nie jest level wyżej, to przepaść.
Dzień przed startem
Ten dzień spędziliśmy spokojnie. Do południa bardzo mocno padało co nas nawet cieszyło. Oficjalny trening zaplanowany był na 16, więc wiedzieliśmy, że trasa będzie się mniej kurzyła. Niepokojące za to były wiadomości, że na wysokości temperatura spadła z do 35 do 11 stopni :)
Trasa po opadach wiele się nie zmieniła, na plus, że po treningu nie trzeba było czyścić rowerów z kurzu :) Runda pełna kolarzy powtarzających techniczne elementy. Trzy rundy zrobione i sprawdzamy listę według której będziemy rozstawieni na starcie. Katastrofa, bo okazuje się, że decyduje kolejność zapisów ... Nie ukrywam, że info to podcina mi totalnie skrzydła. W tej wyrównanej i mocnej stawce, start z ostatniego rzędu to walka jedynie o dalsze miejsca. To mniej więcej tak, jakbym startował razem z 70 x moimi klonami, nawet ulepszonymi !! No, ale staram się myśleć pozytywnie.
Dzień startu
Szymona kategoria zaplanowana jest na 16, nasza z Łukaszem o 17. Śniadanie jeszcze na dole, my z Łukaszem makaron zabieramy do auta. Pakujemy rowery, torby i udajemy się na miejsce zawodów. Dzień wcześniej zrobiliśmy dokładny rekonesans dojazdu, aby uniknąć niepotrzebnych niespodzianek. Temperatura w południe sięga ponad 30 stopni. Czuć lekkie zdenerwowanie. Mamy ze sobą koła zapasowe, które ustawiamy wraz z narzędziami i bidonami w boksie. Do boksu oczywiście może wejść tylko osoba z przepustką, nikt poza osobami nieuprawnionymi nie może tam przebywać. Na boksie tabliczka z naszą flagą i napis POLAND :) Ponieważ startuję później, pomagam Gosi w bufecie przygotowanym dla Szymona. Zawodnicy cierpią niesamowicie, woda leje się strumieniami, bidony latają wszędzie. Szymon ładnie rusza, przesuwa się cały czas do przodu, na pierwszej rundzie jest to około 10 miejsc. Cały wyścig kończy na miejscu 31 !! To super wynik.
Szybko opuszczam bufet i z Łukaszem udajemy się do busa, żeby jeszcze przed rozgrzewką chwilę odpocząć, ale przede wszystkim ewakuować się ze słońca. 40 minut przed startem wsiadamy na rowery. Kręcimy się tylko na szosie. Kilka mocniejszych szarpnięć i ponownie czuć wysokość, znowu ten ciężki oddech.
Na 15 minut do startu ustawiamy się w swoich sektorach. Zawodnicy są wyczytywani indywidualnie. Nieswojo się czuję obserwując jak kolejne rzędy spokojnie zajmują miejsca, a ja nadal czekam na koniec. Każdy kto startował w zawodach wie jak ważna jest pozycja z której ruszamy. Ale nie mam czasu nad tym myśleć - start i jedziemy. Prosta, a zaraz zakręt w prawo na pierwszy podjazd, gdzie robi się zator … powoli jakoś wyprzedzam kilka osób, ale tempo naprawdę każdego jest potwornie wolne. Przepychając się toczę walkę o dosłownie każdą jedną pozycję. W połowie rundy kończąc podjazd widzę jak w tym samym czasie czołówka kończy RockGarden nazywany GoPro. Tym samym uświadamiam sobie, że już teraz mam ponad 2 minuty starty do najlepszych ...
Jadę swoje, robię co mogę. Na drugiej rundzie dojeżdżam do około 25 miejsca. W tym momencie wyprzedzanie robi się coraz wolniejsze, zawodnicy już teraz jadą w bardzo dużych odstępach. Organizm pracuje ok, tak mi się wówczas wydaje choć potem okaże się, że jechałem 50-60W mniej niż zawsze, a moje serce biło wolniej o 10-15HR. To jak sadzę efekt wysokości, bo przygotowany byłem bardzo dobrze. Na mecie melduje się na 16 miejscu. Nie tym na które liczyłem, ale jestem zadowolony. Jest to dla mnie kolejny krok do przodu, kolejna nauka. Już na ostatniej rundzie, jeszcze będą na trasie byłem pewny, że tu wrócę i powalczę o medal. Wiem, że stać mnie na to, wiem co poprawić i jak. Łukasz w swoim CV ma już start w MŚ ale DH, tym razem pięknie walczy w XCO !! Brawo za 51 miejsce !!
Dłuuugi powrót
Rano o 5 pobudka, bo Szymon o 9 musi być w Barcelonie na lotnisku, nasz lot planowany jest na 13. Niestety po serii przygód z wadliwym samolotem startujemy z 5h opóźnieniem, co oznacza, że w domu jesteśmy w nocy.
W czwartek jestem cieniem człowieka. W piątek rano jadę do Mrągowa na Mistrzostwa Polski. Tutaj nie będę się rozpisywał. W skrócie - 4 okrążenia, po 2 rundach z Mirkiem Bieniaszem mieliśmy w miarę bezpieczną przewagę. Ja jednak zderzyłem się ze ścianą. Zmęczony organizm do tego stopnia, że musiałem po prostu zejść z trasy. Nie żałuję, gdyż w tym roku świadomie postawiłem na MŚ. Nie ukrywam też, że koszulkę MP za rok będę starał się w normalnych już okolicznościach odzyskać.
Z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować całej naszej ekipie, Gosi, Łukaszowi i Szymonowi. To był niesamowity wyjazd !